piątek, 4 grudnia 2020

30. Spalone Marzenia

Hej, hej...

    Wracam po krótkiej przerwie, bo w pracy mam taki kocioł, że idealnie pasuje do mojego nowego opowiadania. :P Wybaczcie za nieobecność. Teraz mam nadzieję, że będę już z Wami. Wkrótce informacje, o których w ostatnim poście wspominałam. Dzisiaj jednak publikuję coś innego.

    Jest i kolejne wyzwanie, za które dziękuję @Britstone. Bardzo dziękuję za udział w mojej akcji. Wyzwanie to: noc, marzenia, magia, kielich.  Zobaczymy, czy dałam radę. Dajcie znać w komentarzach, czy Wam się podobało. Jeżeli ktoś ma ochotę mnie wyzwać, zapraszam do odpowiedniej zakładki.

Spalone Marzenia - wyzwanie nr 2

Kto by pomyślał, że bycie wiedźmą może być tak uciążliwe dla roztrzepanej szesnastolatki, którą była Amanda Jones. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad swoją przyszłością, ale nie chciała wiązać swojej przyszłości miejscem, w którym żyła. Chciała coś zmienić. Marzyła o normalności, o wyrwaniu się spod skrzydeł ciotki, poznaniu prawdziwych ludzi, poznać świat i skrywane przez niego tajemnice. Jej marzenia – błahe dla zwykłego śmiertelnika, dla niej były czymś nadzwyczajnym i nieosiągalnym. 

Tego dnia jednak postanowiła coś w końcu zmienić w swoim życiu. Na przekór ciotce, z którą mieszkała, zamierzała wymknąć się z domu, ówcześnie zabierając ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy do sporządzenia magicznego wywaru. Były to: korzeń lukrecji, pięć nasion kozłka lekarskiego, kilka rzadkich pijawek z południowej Ameryki, duszone muchy w formalinie, sproszkowana łodyga rdestu plamistego, niewielkiej ilości miedziany kociołek, spory żelazny kielich oraz księga ciotki, którą zwędziła podczas jej nieobecności. Zaplanowała wszystko dokładnie, krok po kroku. Przygotowania do jej wielkiego planu trwały kilka dni, aż w końcu nadszedł dzień, gdy ciotka dziewczyny – Cynthia Lauren wybrała się na coroczny zlot czarownic do zachodniej Europy.

– Pamiętasz, co ci mówiłam, Amando? – zapytała Cynthia, wymachując tłustym paluchem tuż obok twarzy ciemnowłosej dziewczyny, która najwyraźniej wcale nie przejmowała się tym, co powtarzała jej ciotka. Cynthia Lauren była surowym opiekunem, a zarazem kobietą o lodowatym sercu, jak i równie zimnym spojrzeniu. Nie miała w sobie za grosz uśmiechu, czy pogodnego nastroju. Biła od niej tylko oschłość, wyniosłość i przeraźliwy chłód. 

– Tak, tak. Wszystko pamiętam – rzuciła beznamiętnie Amanda, krzyżując ręce na piersiach. – Mam siedzieć w swojej komnacie, nigdzie nie wychodzić, nie czarować i najlepiej w ogóle nie egzystować przez czas, gdy cię nie będzie – dodała, przewracając oczami.

– Dokładnie tak – mruknęła Cynthia, unosząc kąciki ust, czego skutkiem był dziwny grymas na jej kredowej twarzy, która kontrastowała z gotycką suknią w kruczym odcieniu, wykończona purpurową koronką. – Poprosiłam Esther, by zajrzała do ciebie jutro. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez dziwnych incydentów przez te trzy dni. 

Amanda w odpowiedzi kiwnęła głową, posłała sztuczny uśmiech, po czym pstryknęła palcami, zostawiając po sobie czarną smugę i momentalnie zniknęła.

Znalazła się w swoim pokoju – komnacie, która mieściła się na poddaszu, skąd rozciągał się widok na całe podwórko, mogiły wiedźm spalonych lata temu na stosie za uprawianie czarów. Magia była surowo zakazana, a każdy ujawniony jej objaw był potępiany. Karą była śmierć poprzez spalenie. To jedyna możliwa droga do unicestwienia czarownicy. 

Dziewczyna obserwowała wschodzący na niebie księżyc, którego blask przebijał się przez niewielką chmurę. Było dość jasno. Noc zwiastowała idealną porę na czarowanie, a światło satelity podsycało efekt zaklęć i czarów. 

Spoglądała przez otwarte okno na ciotkę, przygotowującą swoją zaśniedziałą miotłę. Używała jej tylko na zloty, przez co elementy metalowe pokryły się korozją. Zaklęła głośno i kopnęła w środek lokomocji. Amanda zaśmiała się głośno.

– Do nauki! – ryknęła ciotka, po czym zabrała swoją miotłę, niewielką walizkę i rozpłynęła się w powietrzu.

No to do dzieła.

Spakowała wszystkie potrzebne składniki do sporej torby, która mieściła znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Zbiegła pospiesznie na dół, gdyż magiczne przemieszczanie się było dość ryzykowane, gdy miało się ze sobą całą masę rzeczy. Mogło skutkować licznymi urazami, czego Amanda nie chciała. Opuściła drewniany dom, w którym mieszkała wraz z ciotką, pomyślała zaklęcie, po czym klucz od wewnętrznej strony drzwi przekręcił się z cichym skrzypnięciem. Dziewczyna pomknęła do pobliskiego lasu, gdzie mieściła się podziemna kwatera, w której uczyła się pierwszych czarów. Nigdy wcześniej nie chodziła na nocne spacery sama, co odrobinę ją przeraziło. Księżyc spowijały kłębiaste chmury, przez co widoczność była znikoma.

– Auć! – pisnęła Amanda, gdy poczuła, jak tarnie ranią jej nogę. Przyspieszyła kroku, by w końcu znaleźć się w kwaterze. Upewniła się, że jest sama, ponieważ każdy, nawet najmniejszy szelest przyprawiał ją o lekkie dreszcze. Myślała, iż była bardziej odważna, niż sądziła.

– Ignis – wyszeptała, wskazując na palenisko. Momentalnie pomieszczenie wypełniło się przyjemnym światłem, dochodzącym z palącego się ogniska. Było to jedno z pierwszych zaklęć, których się nauczyła. Nauka zazwyczaj przychodziła jej z łatwością i pragnęła, aby zgłębić wiedzę na temat najmroczniejszych zaklęć, czego nie pozwalała jej ciotka. Dziewczyna wtaszczyła kociołek, stawiając go na żarzącym się ogniu. Dorzuciła kilka drewienek, znajdując się tuż obok, które pozostały po ostatnim czasie. 

– Líquido claro – przemówiła, a kociołek wypełnił się po brzegi metaliczną cieczą. Pomknęła do swojej torby w poszukiwaniu składników. Wyjęła je, po czym sięgnęła po księgę. Odnalazła pożądany przepis, sprawdzając, czy aby wszystko posiada. Przewróciła kolejną kartkę, która ku jej rozczarowaniu poplamiona była rozmazanym tuszem. 

A niech to!

Wrzuciła wszystko do kociołka, postępując zgodnie z instrukcją zapisaną w języku celtyckim. Uczyła się go od najmłodszych lat, dlatego też nie miała z nim problemów. Pijawki nie były już pierwszej świeżości, a muchy okazały się niewłaściwym gatunkiem. Korzeń lukrecji należało wcześniej dobrze wysuszyć. Ten, który miała Amanda, był nieco wilgotny. Wydawało się jej, że wszystko idealnie zrealizowała. Niestety ku jej rozczarowaniu kilka rzeczy brakowało. Między innymi żabi jad, bardzo rzadki okaz. 

Amanda była jednak bardzo zawzięta i nie zamierzała się poddać. Po dodaniu ostatniego składnika, jakim były nasiona kozłka lekarskiego, kociołek wzburzył się, a jego wypełnienie zawrzało. Wydobywała się ogromna łuna pary wodnej o przeokropnym zapachu, wypełniającym całe pomieszczenie, wydostając się na zewnątrz. Wywar zaczął coraz bardziej wrzeć, w skutek czego wydostawał się z kociołka, który poczerwieniał, niczym żar ognia. Amanda obserwowała wszystko z niewielkiej odległości. Była lekko podenerwowana, starając się uzmysłowić sobie, iż niektóre czary miały to do siebie, że niosły ze sobą dziwne efekty. Tak było i tym razem. Ciecz zaczęła coraz szybciej opuszczać kociołek, pokrywając kamienną podłogę. Wyglądała jak lawa: była gęsta, gorąca, lecz jej kolor oscylował pomiędzy srebrnym a głęboką czernią.

– C-coś jest chyba nie tak – rzuciła Amanda, rozglądając się. Kociołek drżał, wypluwając z siebie wciąż tworzący się wywar. Księga leżąca na podłodze została pochłonięta przez ogrom metalicznej magmy. 

Nagle błysk.

Świst! 

I płomienie.

Ogrom płomieni, wynurzających się zza kotła. 

Huk i grzmot! 

Amanda rzuciła się do wyjścia, nim zdążyła złapać porządny haust powietrza. Poczłapała na czworakach, czołgając się przez ściółkę, jednocześnie wołając o pomoc. Nim się podniosła, ujrzała przed sobą czworo mężczyzn, którzy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.

– J-ja tylko… – wymamrotała, ocierając twarz z mchu i cetyny. To były jej ostatnie słowa, nim mrok ogarnął las. A później już tylko był kolejny błysk. I wrzask. I zgrzytanie zębami.

5 komentarzy:

  1. Cześć! Rajuśku, to Ty wybacz za moją nieobecność. Wrócę na tygodniu i doczytam opowiadanie co do ostatniego strzępka. Do zajrzenia! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy ;) Mam nadzieję, że podołałam wyzwaniu :P

      Usuń
    2. Wróciłam! Co prawda, później niż planowałam. Jasne, że podołałaś wyzwaniu! Ciekawy jest ten motyw czarownicy i nauki języka celtyckiego. Naprawdę dobrze się czytało. Szkoda, że przyłapali Amandę na czarowaniu. Doceniam konwencję :)

      I przeskakuję do kolejnego tekstu. Dużo, dużo inspiracji! :)

      Do zaczytania,

      Britstone

      Usuń
  2. Ciekawie się czyta twojego bloga, kiedy w końcu dodasz nowy wpis? :)
    Obserwuje !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      właśnie na dniach powinno się coś pojawić, bo kompletuję nowy wpis ;) pozdrawiam i dziękuję!

      Usuń